środa, marca 14, 2012

Ze sobą, sam na sam

Jest sobotni poranek, budzi mnie promień słońca przeciskający się pomiędzy ciężkimi, ciemnymi zasłonami. Otwieram oczy i przez chwilę nie wiem gdzie jestem. Jest zupełnie cicho, a przecież jest sobota, więc skoro nie ma nikogo koło mnie, to ten ktoś, kto zwykle jest obok, powinien teraz krzątać się w kuchni, a ja powinnam go słyszeć i czuć świeżo zaparzoną kawę, ale nie czuję nic podobnego. Otwieram oczy szerzej, w lekkim amoku, zastanawiając się gdzie jestem, biorę głęboki oddech, i po chwili zdaję sobie sprawę, że to co czuję, definitywnie nie jest śródmieściem, to raczej pobliski las.  W końcu dociera do mnie, że jestem tu, gdzie powinnam być, w moim własnym łóżku, w moim własnym pokoju, tyle że dom nie ten, co na co dzień, a ten, co od święta, bo odwiedzam właśnie rodziców.
Rześkie powietrze stawia mnie szybko na nogi, więc udaję się na co sobotni, poranny rytuał parzenia kawy. W kuchni pies leniwie otwiera jedno oko i udając, że wcale nie ma go tam, gdzie go widzę, ucina sobie kolejną drzemkę. Ja natomiast udając, że wcale nie widzę, że on mnie ignoruje oddaję się rozmyślaniom.
Przedziwny ten sobotni poranek, kiedy tak pusto i cicho. Sama na włościach i co ciekawe żadnych karteczek na lodówce pt. obierz ziemniaki albo zrób zakupy, albo nastaw zupkę. Nic, zupełnie nic. Zatem zostałam ze sobą, sam na sam i cały dom tego poranka był mój. Cóż innego mogłabym zrobić, jeśli nie domowy poligon fotograficzny. Tylko kogo tu fotografować, do wyboru miałam siebie i psa...ignoranta.



Pies ignorant też dał się uwiecznić na zdjęciach, choć nie był wcale zadowolony z obrotu sprawy.



A to moje ulubione

1 komentarz: