czwartek, marca 15, 2012

Start ze Startem B

Nadejszla wiekopomna chwila, oto pierwszy film zrobiony na moim urodzinowym prezencie. Start B z lat sześćdziesiątych, wzbudzając powszechne zdziwienie, entuzjazm, szacunek a także łzy w niejednym starszawym oku, udał się z nami na zimowy spacer. Było to jeszcze w Lutym,  ale film wywołałam dopiero teraz. Zniecierpliwiona czekaniem na efekty, ostatnią klatkę (a jest ich łącznie tylko 12!) zmarnotrawiłam w ubiegłą niedzielę, na uwiecznienie wielkiego dzieła - ramy kominka, którą wykonaliśmy osobiście, w naszym tzw. pokoju stołowym. Niniejszym, w związku z nadchodzącą wiosną, sezon kominkowy uznaję za otwarty!
Pan wywołujący, zarzeka się, że smugi na zdjęciach to wina aparatu, bądź filmu...film był kupiony u pana wywołującego, więc to raczej nie możliwe, jak sam pan wywołujący powiedział, usłyszawszy skąd ów film pochodzi. Czeka mnie zatem ponowne czyszczenie aparatu. Ale mimo wszystko, poczułam wiatr w żaglach i chyba w łazience urządzę niedługo ciemnię.

Świecznik po prawej od kominka, to jeden z bohaterów posta o zaległych marzeniach, to ten gratis do konia na biegunach, jak widać pięknie się komponuje.







Muszę jeszcze popracować nad utrzymaniem pionu lub też poziomu.




środa, marca 14, 2012

Ze sobą, sam na sam

Jest sobotni poranek, budzi mnie promień słońca przeciskający się pomiędzy ciężkimi, ciemnymi zasłonami. Otwieram oczy i przez chwilę nie wiem gdzie jestem. Jest zupełnie cicho, a przecież jest sobota, więc skoro nie ma nikogo koło mnie, to ten ktoś, kto zwykle jest obok, powinien teraz krzątać się w kuchni, a ja powinnam go słyszeć i czuć świeżo zaparzoną kawę, ale nie czuję nic podobnego. Otwieram oczy szerzej, w lekkim amoku, zastanawiając się gdzie jestem, biorę głęboki oddech, i po chwili zdaję sobie sprawę, że to co czuję, definitywnie nie jest śródmieściem, to raczej pobliski las.  W końcu dociera do mnie, że jestem tu, gdzie powinnam być, w moim własnym łóżku, w moim własnym pokoju, tyle że dom nie ten, co na co dzień, a ten, co od święta, bo odwiedzam właśnie rodziców.
Rześkie powietrze stawia mnie szybko na nogi, więc udaję się na co sobotni, poranny rytuał parzenia kawy. W kuchni pies leniwie otwiera jedno oko i udając, że wcale nie ma go tam, gdzie go widzę, ucina sobie kolejną drzemkę. Ja natomiast udając, że wcale nie widzę, że on mnie ignoruje oddaję się rozmyślaniom.
Przedziwny ten sobotni poranek, kiedy tak pusto i cicho. Sama na włościach i co ciekawe żadnych karteczek na lodówce pt. obierz ziemniaki albo zrób zakupy, albo nastaw zupkę. Nic, zupełnie nic. Zatem zostałam ze sobą, sam na sam i cały dom tego poranka był mój. Cóż innego mogłabym zrobić, jeśli nie domowy poligon fotograficzny. Tylko kogo tu fotografować, do wyboru miałam siebie i psa...ignoranta.



Pies ignorant też dał się uwiecznić na zdjęciach, choć nie był wcale zadowolony z obrotu sprawy.



A to moje ulubione