poniedziałek, września 26, 2011

Po-lecie

Kilka dni temu, usłyszałam podczas prognozy pogody, nowe całkiem słowo, "po-lecie".  Po-leciem, jak mówiła piękna pani z telewizji, nazywamy czas wczesnej bardzo jesieni, kiedy to lato jeszcze pazurami trzyma się jak może, ale jednak... Po-lecie, to inaczej Polska Złota Jesień.
A ja myślałam, że to jesień, sama z siebie jest taka wspaniała i złota, i że z latem wspólnego to ma niewiele, tyle, że słońce. Zawsze Polską Złotą Jesień bardzo szanowałam i czekałam na nią z utęsknieniem, niemniej jednak odkąd wiem, że to tak na prawdę było lato, zawód czuję wielki.
Wracając do "po-lecia", całkiem ładne się udało w tym roku, mimo iż lato niezbyt. "Po-lecie", to ma do siebie, że wywołuje u mnie coś w rodzaju wstrząsu wspomnieniowego. Ilekroć bowiem, wybiegam ochoczo z domu wczesnym rankiem, na tramwaj podążając, uderza mnie najpierw wilgoć i chłód przeszywający, potem atakuje słońce, bo nisko nad horyzontem i w końcu to coś, okropne uczucie, że... idę właśnie do przedszkola. Zaraz mama ubierze mi kapcie a Pani zaprowadzi na zupę mleczną, a popołudniu to okropne leżakowanie, aaaaaaaaa.
Dreszcz przeszywa mi ciało i wracam do rzeczywistości, nie na mleczną zupę podążając ale na kawę.
Niesamowite jest to, że co roku przeżywam te same dokładnie katusze, na pierwsze jesieni, to znaczy "po-lecia"oznaki i zawsze już chyba tak pozostanie. Żadna pora roku, nie kojarzy mi się bowiem tak bardzo z piętą achillesową mojego dzieciństwa...z przedszkolem.

Dziękuję bardzo maleństwom, za cierpliwe pozowanie i ich rodzicom za wspaniałych modeli. Polecam gorąco rodzicom, rozpatrzyć posłanie pociech do przedszkola w czasie letnim. Późniejsze szalone, wakacyjne wspomnienia, z lat szkolnych, pozwolą pociechom zapomnieć o traumie zwanej przedszkolem. W innym przypadku istnieje zagrożenie trwałego uszczerbku na zdrowiu, czego jestem żywym przykładem.

Alicja, sesja parkowa.








I Antoś, sesja koszowa.








I Antoś

środa, września 07, 2011

Głowa w chmurach, serce na dłoni i Londyn analogowy.

Jakże niewiarygodne jest to, że w dzisiejszych czasach człowiek jednego dnia spędza popołudnie w Londyńskim Chinatown, a drugiego dziarsko maszeruje do pracy we Wrocławiu. Wracając z krótkiego wypadu do Londynu, zastanawiałam się, gdzie są granice ludzkiego rozwoju...czy są jakiekolwiek? Co będzie następne? Podróż z Polski do USA w 3 godziny? Wakacje na Marsie? Wydawać by się mogło, że zatrzymamy się tam, gdzie granice postawi nam nasze ciało. A umysł? umysł nie odpuści i będzie myślał jak tą granicę przesunąć jeszcze o milimetr.
Ja tym czasem postanowiłam cofnąć się o kilka milimetrów i zabrać ze sobą w tę podróż mój stary analogowy aparat, do tego dwa filmy, którym rentgen na lotnisku nie straszny i to wszystko.
Efekty mojego radosnego analogowego fotografowania poniżej.





Odnośnie serca na dłoni, szczególne podziękowania dla J&T za wspaniałe przyjęcie.








I moje ulubione:

więcej na flickr