sobota, stycznia 07, 2012

Nowy rok, nowy blog.

Nowy rok nadszedł zupełnie oczekiwanie, jak to zwykle bywa i był o czasie...ani sekundy się nie spóźniając. Napadł mnie punkt dwunasta, przerywając taneczne wygibasy w rytmie rumby w doborowym towarzystwie i zaczął tę swoją fetę nowo narodzonego, huki, strzały, szampan i te sprawy. Tak samo jak szybko nadszedł, tak samo szybko stał się faktem...mamy 2012. Ładny taki, parzysty, i święta dobrze wypadają, bo ten 2011 to pod tym względem kulał mocno. Na wigilię w tym roku przyszło mi wpaść pędem i tak szybko jak wstąpiłam w swe rodzinne progi tak szybko je opuszczałam, czem prędzej się wybierając na świąteczne obiadowanie do domu rodzinnego nr 2.
Było szybko, za szybko, ale wspaniale mimo wszystko... jak to w domu. I wszyscy te święta zapamiętają, a to z dwóch powodów. Pierwszym był jeden z prezentów, blenda gigant, którą ku swej uciesze, ogromnie podekscytowana, niewiele przy tym myśląc, natychmiast rozpakowałam. Wyskoczyła owa blenda gigant, jak z procy i o mały włos nie straciłabym, przez lata prostowanych aparatem, zębów trzonowych. Ach, ileż to zabawy było, każdy próbował ją potem poskładać, a ta, nie pokorna absolutnie, wcale nie myślała wracać do ciasnego opakowania. Blenda gigant postanowiła zostać głównym bohaterem wieczoru i zasiadła z resztą rodziny przy stole, po tym, jak ta poddała się zupełnie w wymyślaniu nowych sposobów na jej powrót do fabrycznego opakowania.
Drugim powodem jest to, że po raz pierwszy udało mi się zgromadzić wszystkich do wigilijnego portretu. Panna blenda była też...doświetlała scenę z prawej.



P.S. Blenda już złożona :) a o nowym roku...już niebawem. Za szybko przyszedł i jeszcze się z nim jednak nie do końca oswoiłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz