O tak, nadeszła, malując na złoto, czerwono i rudo, tu i ówdzie pozostawiając zielone akcenty. Nadeszła dumnie, huknęła arktycznym powietrzem i stała się...ku rozpaczy wielu z nas, faktem dokonanym. Rozpacz ta, jak doniosła pewnego poranka radiowa Trójka, dotyka najczęściej kobiet między 20-stym a 30-stym rokiem życia. Pan redaktor poradził nam, drogie panie, zażyć nieco światła ze specjalistycznych lamp, służących naświetlaniu, podobnemu w działaniu do słońca. Ciekawe tylko, czy rada miała na celu nas uchronić przed nikczemnym działaniem jesiennego przesilenia, czy też panów redaktorów i innych panów chodzących po tym świecie przed gniewem i rozpaczą naszą, będącymi jej efektem.
Odchodząc chwilowo od problematycznej kwestii lamp, bo nie o tym być miało, lekarstw na jesień jest niezliczenie wiele. Na przykład, ona sama, bo czyż nie piękne są te rudości, czerwienie, żółcie miodowe i brązy? Czyż nie wspaniałe jest to, że pod pretekstem dłoni zmarzniętych, można wypić grzańca pysznego, z miodem, goździkami i imbirem albo wino grzane z pomarańczą? A jakże jesienią pysznie smakuje chleb ze smalcem maminym i ogóreczkiem kiszonym? Latem, proszę mi wierzyć, nie smakowałby wcale.
W końcu, są takie miejsca, które odwiedzić należy właśnie jesienią, bo tylko wówczas rozkwitają pełnią barw, ukazując się z nieznanej dotąd, bajkowej nieco strony. A przy odrobinie szczęścia, jeśli słońce nam potowarzyszy, możemy liczyć na jedyne w swoim rodzaju światło...i na cóż nam te lampy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz