Ja w domu na wsi nie namieszkałam się zbyt długo, choć walory jego zdążyłam docenić nieraz, gdy zmęczona miejskim gwarem, ległam pod jabłonką i w błogiej ciszy, babskie pisma czytając, na leżaku odpoczywałam. Nie wiem jednak czym pachnie dom, jako taki, bo ani ogródka okolicznego pielić mi nigdy nie przyszło, ani trawy kosić ani też tych dwustu metrów naraz wysprzątać. Radości te pozostawiłam mojemu młodszemu bratu aby w pełni domem na wsi się nacieszył.
Co innego mąż mój. On na wsi dorastając, w pełni poznał uroki sielskiego życia. Dzięki temu i trawę potrafi skosić i ogródek wypielić, plony zarazem do domu przynosząc. Dla niego Dom pachnie świeżym powietrzem, kanapką ze smalcem, wolnością i ciszą błogą, za czym nie ukrywam, że tęskni ogromnie, gdyż w centrum metropolii mieszkać mu przyszło. Brzoskwinia prosto z drzewa, berek w wysokiej trawie, chowany w starym zamku i wyścigi na trójkołowych rowerkach...
No i te niedzielne obiady...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz