środa, września 12, 2012

LOMO niewiadomo

Nachodzi mnie raz na jakiś czas, takie uczucie fotograficznego niedosytu. Łakomstwa czegoś nowego, czegoś innego, czegoś analogowego... Biegnę wówczas do fotoczegoś i biorę pierwszy lepszy z półki film. Bo najfajniejsze jest to uczucie niepewności, co to będzie, wyjdzie, nie wyjdzie? A jakie kolorki? A ziarno jakie? a czy ostrość była tam gdzie być powinna? Czy film dobry czy do kitu? Czy kadr ciekawy? Bo w analogach brak jest jednego takiego okienka, które pozwala widzieć efekt tuż po, tego okienka, które zabiera fotografom masę czasu a zarazem masę czasu oszczędza. Jest za to w analogach dusza. Tu trzeba czekać, aż film się skończy, aż wywoła. I to uczucie, kiedy widzi się na raz nie jeden ale 24 albo 36 efektów jest nieporównywalny z żadnym innym uczuciem, no może tylko z jednym...

Tym razem ofiarą fotograficznego uzewnętrznienia była Smiena Symbol. Dodam, że Lomo, a Lomo ostatnio są na topie, każdy Lomo chce mieć.
Radziecki staruszek, przeleżał w kartonie ze dwadzieścia lat. Karton na nowo przeze mnie odkryty zawierał też inne skarby, i choć wszystkie nie zdatne do użycia, podarowane (innego wyjścia nie było) i pokochane zostały od razu.
Smiena, z zaciętą migawką, znalazła się w rękach specjalisty, który migawkę przywrócił do życia. Serducho Smieny zabiło, a efekty... Lomo nie wiadomo, myślę sobie, ale taki kawałek plastiku, lekki, wszędzie można ze sobą zabrać i tak stałyśmy się ze Smieną nie rozłączne, a jaki podziw budzi, jakby jakiś retro lans. No i ta Lomo niedoskonałość.



















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz